8 lat minęło bardzo szybko.

Ani się obejrzeliśmy a dzisiaj właśnie mija 8 lat jak opuściliśmy "zieloną wyspę" i wylądowaliśmy na piaszczystej wyspie zwanej Australia. Przez ten czas Australia przybliżyła się do równika o 56mm (AU podróżuje  z prędkością 7mm na rok w kierunku równika). Tak to wszystko szybko zapiernicza, nawet taki kawał lądu jak AU.  Na szczęście kawa jest dostępna na każdym rogu a nawet każdym przystanku tramwajowym w centrum ;-), no może co drugim. Dzięki kofeinie jakoś to tempo życia da się przetrzymać.


W sumie nie byłem w Polsce od tego czasu i teraz z racji choroby nie wiem czy się kiedyś tam wybiorę,  trochę to smutne, ale z drugiej strony podjęło sie decyzję o wyjechaniu nie po to aby  jeździć tam co chwila, jak pojadę za 10 lat to moje piękne oczy zobaczą te wielkie pozytywne zmiany  i .. groby rodziny, ot takie życie.

Poza tym nadal poznajemy miasto i odkrywamy jego uroki i zmroki. Ostatnio zafascynowałem się arkadami jakich w Melbourne jest cała masa i zajmie mi pewnie sporo czasu poznanie ich wszystkich. Oto parę zdjęć:





Te arkady to pozostałość po gorączce złota, budowali wtedy z przepychem i rozmachem, ale coś zostało ładnego chociaż. W środku niezliczone ilości małych sklepików, napotkałem nawet jedne z rosyjskimi babuszkami, kto to kupuje (zapominałem, że rosyjskich emigrantów to tu więcej niż polaków), są też inne mydła i powidła. Najbardziej mnie jednak cieszy gładka posadzka w tych arkadach bo nie ma żadnego wyboju i skuter posuwa gładko jak po maśle.

Jak napisałem są też zmroki, ale na te się wieczorem nie zapuszczam bo jeszcze chcę trochę pożyć:



Wjeżdżam na ulice i widzę kamienice prawie tak zadbane jak w Łodzi więc czuję się tu całkiem swojsko.
 
Rodzina chyba też, bo dzieci rosną, żona ładnieje w oczach (ten brak śniegu jej chyba służy). Ludzie na ulicy pozdrawiają się na wzajem.  Z drugiej strony całkiem normalny świat, czyli gwałty, morderstwa i wysadzanie się w imię wiary.  
Podsumowując wydaje się, że zapuszczamy korzenie bo wszystko znormalniało, nie ma och i ach, choć w sumie nadal sikam jak widzę papugę na drzewie obok domu, ale to pewnie efekt choroby ;-).

Rozjechało się te parę milionów Polaków i zamiast budować kraj będziemy budować inny kraj (co za różnica niby). 
Jest taka przypowieść myszy i ludzie: codziennie ludziom i myszom pojawiał się ser na polanie, wiec mieli co jeść i byli szczęśliwi. Pewnego razu jednak ser się nie pojawił, ludzie i myszy pomyśleli o pewnie jutro będzie, jutro jednak nadal go nie było, pojutrze też nie, głód zaczął doskwierać bardzo. Ludzie zaczęli walczyć pomiędzy sobą o to co dało się jeszcze zjeść, a myszy? Myszy postanowiły, że trzeba poszukać jedzenia i wyruszyć na wyprawę. Trochę ich po drodze też zginęło, ale wkrótce znalazły nową polanę na której leżało dużo sera, były uratowane i szczęśliwe. A ludzie, ludzi walczyli.

Po takiej głębokiej myśli na podsumowanie emigracji jeszcze jedna refleksja na otaczającą nas rzeczywistość:


 Emigracja emigracją, ale ta dzisiejsza młodzież ma chyba za dobrze ;-), wróć dyscyplino wróć.


Komentarze

  1. Cieszę się, że mimo choroby, życie się Tobie układa... Czasy mamy takie że w Polsce Polaków coraz mniej i innym narodom miejsca powoli trzeba będzie ustąpić. Sama nie wiem , czy nie trzeba było w młodości wyjechać. Dobrze że mam jak mam i kawal świata raz na kilka miesięcy jakoś mi życie umila .
    Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Rodzinki :) i trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Bądź człowiekiem i pisz co ci na sercu leży. Nie klnij, dyskryminuj i po prostu nie bądź człowiekiem.

Popularne posty